A little Fokker jest jednak bardziej podatny na turbulencje i up-and-downs niczym na rolerkosterze wytrąciły z półsnu w który udało się wbić. Po wylądowaniu i przestawieniu się o godzinę do przodu (pozostanie tak już do powrotu) wybiłem na miasto.
Riga. Pięknie zielone przedmieścia, ale w stanie momentami letkawej rozjebki. Duuużo drewnianych domów w średnim i złym stanie przywodziły na myśl otwockie rozjebkowe świdermajery.
Przystanek pod Stockmannem - pierwszy raz o tej marce usłyszałem wieki temu dziecięciem będać, w finlandii. Widać że i tu trafili.
Samo centrum przeurocze, obejście zajęło parę godzin. Zielono, odpicowano, mały pałac kultury, mało ludzi.
Ludziska - pomieszanie skandynawów i słowian, co daje zabawny kolaż klasycznych ruskich bab obok aryjskich blondynek, zapijaczonych znajomo wyglądających mord i nieznajomo wyglądających. Cholera, jeśli otworzą kompa i zobaczą mi celnicy coś o aryjczykach to mnie nie wpuszczą.
Brak wifi. Drogo, nawet w strefie wolnocłowej. Well, nie chciało mi się tachać prezentu po mieście to mam.
Fajny most.
Fajny wiatr znad morza.
Fajne słońce - nawet chyba się opaliłem nad browarem wychylonym ku uczczeniu pojawienia się Marysiu i zostania wujkiem takim prawdziwym.
Tutejsza 22.30, dzięki połnocnej lokalizacji i przesunięciu o godzinę daje zajebisty efekt 22.20 z jeszcze widocznym wspomnieniem zachodu słońca. Zmieńmy strefę w polsce, pliz pliz pliz.